sobota, 21 lutego 2009

Sukienka jak z filmu.







A więc, Panowie i Panie, oto i ja stalam się uczestniczką szafiarskiej akcji zoorganizowanej prze Harel!
Pokazujemy ciuchy z drugiej ręki! ;)
Ta sukienka znaleziona zostala w lumpeksie przez Marzymską (ja muszę przyznać, rzadko mam szczęscie), ale ta dobra dusza mi ją sprezentowala. Czuję się w niej jakbym ubrana byla w filmowe fotosy. ;)

niedziela, 8 lutego 2009

Ogień na lodzie z malarzami w tle.






Korzystając z pięknej jednodniowej wiosny, wybrałyśmy się z Marzymską na spacer. Zamarznięte jezioro, cisza, spokój, słońce. I ja- zupełnie kontrastująca. Jak to określiła Marzymska- z oddali wyglądało, jakby coś się na jeziorze paliło (całe szczęście, że lód pod moimi nogami nie stopniał). Ale kiedy widać słońce lubię słoneczne kolory. Ubranie zainspirowane modą na długie swetry/długie płaszcze + krótkie spódnice + kolorowe rajstopy. W każdym razie, obrazek jak u impresjonistów. A co się ich tyczy, to ubrania inspirowane są także malarstwem. Malunek wykonany na bluzce to kopia obrazu Van Gogha pt. "Krzesło". I torba, z "Pocałunkiem" Klimta. W moim pokoju można znaleźć jeszcze wiele z obrazami takich jak kubek, kalendarz, podstawki, zakładka. Otaczam się takimi przedmiotami, bo po prostu przepadam za tymi dziełami,uważam je za piękne, a pięknem lubię się otaczać. (Bałagan w pokoju pomińmy milczeniem). Ale... zastanawiam się, czy nie jest tak, że takie przedmioty stają się zbyt popularne? Czasem udzie kupują kubki z Klimtem, parasole z Van Goghiem i fartuszki kuchenne z Degas, nie wiedząc nawet, co to za dzieło, co to za malarz. Czy sztuka nie staje się przy okazji tylko fajnym wzorem na koszulkę? I po co odwiedzać galerie, skoro można kupić sobie tyle ładnych przedmiotów z dziełami sztuki? Czy zamiast popularyzować, to nie szkodzi?

Bonus:

mistrzowie drugiego planu: panowie ryby łowią:



i oni z nami byli(meksykanie ;D):


płaszcz:Zara
spódniczka: H&M
t-shirt: jakiś stary, pomalowany przez Jerzynę
rajstopy:stragan
sweter: H&M
buty:Zara
kolczyki:prezent
szalik:New Yorker
torba: This&That

poniedziałek, 2 lutego 2009

Czerwonej podwiązki nie pokażę!

Jeszcze nigdy w życiu nie spędziłam tyle czasu na poszukiwaniu jakiegoś ubrania(choć wiele razy spędzałam długie godziny upierając się że znajdę np. fioletowy płaszcz). Ale wiadomo, studniówka jest raz w życiu! A bez całego tego zamieszania wokół sukienek, torebek i fryzur, byłaby pewnie kolejną zwyczajną imprezą. Ja, co do mojej kreacji miałam oczekiwania bardzo konkretne- miała być fioletowa i (co nie powinno dziwić)mieć kokardę. Przeszukiwałam sklepy, przetrząsałam allegro, a tam nic, tylko błyszczące, balowe i na kole. W końcu znalazłam, po drodze załamałam się bo w sklepie tylko rozmiar 42, wmieszałam w ciemne interesy siostrę, ta upolowała w Krakowie et voilà!
Jeśli chodzi o przygotowania to zlekceważyłam wszystkie zalecenia Jolanty Kwaśniewskiej(oglądało się przy prasowaniu obrusów): nie wyspałam się, bo noc przed spędziłam w autokarze, jako że studniówkę miałam 3 stycznia, a sylwestra spędziłam tam.
Po drugie, nie miałam wcześniej wszystkiego przygotowanego, bo torebkę kupowałam w dzień balu. A po trzecie zamiast zrobić listę rzeczy do zrobienia, wszystko działo się szybko- bo oczywiście trzeba było obejrzeć odcinek SATC ("honey, you're a model!"), a ksiądz musiał akurat przyjść z kolędą.
I po tym całym zamieszaniu- było po prostu świetnie! I się wytańcowałam, i powzruszałam i pewnie będę długo wspominać. :)

A to chwilę przed wyjściem- w takich momentach nigdy nie wychodzą zbyt dobre zdjęcia! ;)





Choć minął już miesiąc prawie notka dopiero teraz, jako że czekałam na dobre zdjęcia. No ale, ile można czekać?!

sukienka- Linea (marka ta co od płaszcza, cos czuje że ulubiona)
buty- Ryłko